Aktualności
2006-10-30 | Z pamiętnika Dominika ... sprawozdanie z II PPWH
I już po wszystkim… koniec konkursów, koniec wspólnych zabaw, koniec emocji i przeżyć. Po tygodniowej przerwie, czas na relację z drugiego polskiego weekendu na lodowcu Hintertux. Tym razem aura nie zawiodła i mogliśmy cieszyć się piękną pogodą. Ale zacznijmy od początku…
18.10.2006 Środa
Już od rańca zaczyna dzwonić komórka, jadą goście, jadą teamy narciarskie, a my powolutku wspinamy się na szczyty naszych możliwości aby nie zawieść. Aga z Marcinem przyjmują gości w biurze w Uderns, a ja od 14:00 wraz z teamami Atomica, Sportena, Salomona, Völkla oraz przy pomocy instruktorów ze szkółki STRAMA (Dynastar niestety w ostatniej chwili musiał odmówić uczestnictwa w testach, dopilnujemy aby nadrobił ten brak w maju... obiecujemy) wspólnymi siłami wywozimy sprzęt na lodowiec. Wszystko idzie jak z płatka i już o godz. 16:00 ponad 200 par nowiuteńkich nart i snowboardów czeka na swą premierę na tyrolskim śniegu. Po krótkiej rozmowie, konsultując poszczególne punkty następnych dni, postanawiamy udać się na wypoczynek, aby od czwartku w pełni sił rozpocząć testy. Jedynym zamartwieniem jest pogoda. Mocno wieje, ale po opadach śniegu z poprzedniego tygodnia warunki na razie są cacy. Ostatni goście dobijają do Uderns ok. godz. 0:00, większość lekko zmęczona, ale wesoła.
19.10.2006 Czwartek
Jak w wojsku, pobudka przed wschodem słońca. Wstajemy całą rodzinką - nawet naszej 4-letniej Oli tak wczesna pora wydaje się nie przeszkadzać. Na wjeździe do Tuxertal błyszczy w słońcu napis po polsku: „Witaj wśród swoich”, a pod gondolami już o 8:00 tłumy ludzi. Większość to teamy narciarskie różnistych nacji, ale tu i ówdzie słychać rodzimą słowiańską mowę. O godz. 9:00 rano wszystkie teamy wraz ze spóźnionym Hammerem instalują się na 2650 tuż przy restauracji Tuxer Fernerhaus i po półgodzinnych zmaganiach z wiatrem zaczynamy testy oraz szkolenia. Godz. 11:00 i jest pierwsza niespodzianka, a jakże musi być... w Ginzling niesforni Tyrolczycy zwinęli asfalt na drodze, którą mamy dzisiaj dojechać do gospody na Tristenbachalm. Wraz z właścicielem dzwonimy gdzie się da, aby załatwić asfalt, helikoptery, skutery cokolwiek... nie da się, jesteśmy bezradni. Od godz. 12:00 komunikuję wszystkim na stoisku, że na dzisiejszą imprezę trzeba będzie przejść spacerkiem 2 km. Z wielkim zdziwieniem widzę, że to nikomu nie przeszkadza i za to Was lubię! W międzyczasie dzwoni Maciek z Demo Team’u Hammera, że pokazy snowboardowe nie odbędą się. Nie musi mnie przekonywać, że wiatr za duży bo widzę co dzieje się z namiotem Atomic’a i chorągiewkami Stramy... wieje z siłą 10 w skali 5-stopniowej. Trudno przesuniemy je na jutro. Do godziny 15:00 zapisuje się na naszym stanowisku ponad 150 uczestników i ok. 70 osób na wieczorną imprezę.
Po krótkiej przerwie popołudniowej, spotykam się z taksówkarzami i robimy pierwszy kurs do Hintertux. Na początku wszystko przebiega wedle planu. Pierwsze 30 osób dociera ok. godz. 20:00 do Ginzling, a taksówkarze komunikują nam, że łamiemy zakaz i jedziemy samochodami pod samą knajpkę. Jest cacy i właśnie w tym momencie dzwoni Dieter (szef taksówkarzy), że mamy się spieszyć bo w dolinie pojawia się przy drodze coraz więcej wesołych Polaków czekających na transport. Robiąc kilkanaście kursów ok. 21:00 jesteśmy w komplecie. Do Tristenbachalm przyjechało ponad 100 osób, aby spróbować swych sił w konkursie dojenia krowy, posmakować tyrolskich specjałów (tych wonnych i płynnych), a niektórzy aby w ciemnościach poznawać okolice i pobliskie wąwozy.... Cała gospoda nasza, atmosfera dopisuje, wszędzie uśmiechnięte twarze i mało kto zauważa, że konkurs nie został rozstrzygnięty. Już późnym wieczorem właściciel gospody Krystian, przeprasza, że nie rozdał nagród, ale widząc słowiańskie nazwiska zwycięzców stwierdził, że sznaps który popijał tego wieczoru musiał być wyjątkowo mocny, bo w tych nazwiskach jakieś same dziwne litery i nie jest w stanie sam wypisać dyplomów. Ja natomiast zajęty rozmową na temat słowa „srogość”, nie jestem w stanie mu pomóc. Ok. godz 2:00 gaśnie ognicho i ostatnia taksówka robi kurs w kierunku Hintertux.
20.10.2006 Piątek
Lekko spóźnieni o godz. 9:00 rozkładamy nasz namiot na Fernerhaus i od rana rejestrujemy kolejnych uczestników. Testy i szkolenia idą pełną parą, wiatr natomiast jest jeszcze silniejszy, czyli z pokazów znowu nici. Dzisiaj trochę spokojniej na stoisku, więc jest czas na Polaków rozmowy. Pogoda około południa zaczyna się poprawiać i nasze pogodne twarze nareszcie grzeją się w promieniach słońca. Od godz. 14:00 Jaro i Look (czyli DJ ADHD) podają polską muzę przy stacji na 2100 i przygotowują towarzystwo do wieczornego polskiego apresski. Ok. 17:00 wraz z Melanie i Anitą (Panie odpowiedzialne za promocję lodowca) odpowiadamy przy kawie na pytania przedstawicieli polskich mediów. Cieszymy się niezwykle, że już przy drugiej edycji naszej imprezy ich zainteresowanie jest tak duże. Gościmy Onet, RMF MAXXX, MTV-POLSKA, oraz przedstawicieli portali: skionline.pl, Ekstremalni i Ronin. Podczas rozmowy cieszą mnie wypowiedzi przedstawicieli kolejek, którzy oficjalnie potwierdzają chęć wspierania kolejnych edycji The Polish Pow(d)er Weekend i wykazują wielkie zainteresowanie naszą nacją. Według najnowszych statystyk, my Polacy jesteśmy obecnie jedną z czterech najczęściej odwiedzających lodowiec narodowości (zaraz po Niemcach, Austriakach i Holendrach). Po tych optymistycznych akcentach, gonię wskazówki zegara aby do 21:00 być w klubie TUX1 w centrum Hintertux. Punktualnie po tyrolsku (czyli o 21:15) klub otwiera swe wrota i już od samego początku stanowimy tutaj zdecydowaną większość. Tańce i pląsy trwają do wczesnych godzin porannych, a ok. północy losujemy voucher z nazwiskiem osoby, która wygrała pobyt i w maju będzie bawić się z nami za friko. Ok 2:00 przejmujemy lokal, Dj ADHD wyłącza muzę i w drzwiach pojawiają się nasi górale ze skrzypkami, smyczkami i... tym co zabiera im obsługa. Od teraz już, praktycznie przy swojskiej muzyce RMF MAXXX tańczymy i śpiewamy robiąc w TUX 1 w środku października taki klimat jak co najmniej w noc sylwestrową. O godz 4:00 aż żal wychodzić.
21.10. 2006 Sobota
Punktualnie o 9:00 jesteśmy w namiocie i dalej przyjmujemy nowych uczestników, ok. 15:00 zamykamy listę i wiemy że jest nas na pewno ponad 320., nie licząc tych, których nie liczymy...pełen sukces. Na zawody wytyczono nam świetnie przygotowaną trasę Kasserer II, jednak odległość i kwestie organizacyjne z muszają nas do przełożenia godziny startu na 13:00 (po wczorajszych długich zmaganiach jakoś nikt nie protestuje, ba nawet na tą godzinę kilka osób się spóźnia). W samo południe na tarasie widokowym dają popis nasi górale, pozując do fotek i wygrywając podhalańskie dźwięki. Przy tym wszystkim śmieję się do łez słysząc pewną Niemkę, która przyciszonym głosem mówi do swego siwiuteńkiego partnera, że choć są tutaj po raz 10. takiej fajnej kapeli tyrolskiej ona jeszcze nie słyszała... chyba czas na The German Week in Zakopane. Zawody idą sprawnie. Od razu widać, że ekipa szkoły Strama to zorganizowany i profesjonalny Team. Do godz. 15:00 wszystko jest rozstrzygnięte, a nasze teamy, niestety juz po raz ostatni, zbierają swoje piękne sprzęty do testów. Na Sommerberg krótki postój, mały "radlerek" i pędzimy do Lanersbach... dzisiaj festyn przyjaźni polsko - tyrolskiej. O 19:00 otwiera swe wrota rustykalna restauracja Unterwirt, serwując wyśmienite tyrolskie i polskie przysmaki. Między tyrolskim Kaiserschmarren przewija się rodzimy bigos, barszcz i krokiety, a ja z wielką radością obserwuję roześmiane twarze. Prawie punktualnie o godz. 21:00 przenosimy się do stylowego lokalu piwnicznego i oglądamy pojedynek tyrolskich Schuhplattlerów i naszych Janosików. W przerwie ogłaszamy wyniki zawodów i z wielkim zadowoleniem stwierdzamy, że pojedynek nie przyniósł rozstrzygnięcia. Oficjalny wynik brzmi 3 : 3, a to oznacza rewanż. Jego formę i wygląd omawiamy podczas wspólnych tańców, żałując że to już finał, czyli ostatni wieczór polskiego weekendu na Hintertux.
22.10.2006 Niedziela
Niedziela była dniem wyjazdu, ale wielu z nas postanawia wykorzystać ten wolny dzień na maxxxa, szusując po zalanych słońcem, „wyprasowanych” trasach. Ja z ekipą Atomic’a, już zupełnie w cywilu z wożę ostatnie deski i ze smutkiem żegnam się z tym niesamowitym alpejskim widokiem. Jeszcze kilka ostatnich konsultacji, rozmów, uścisków przyjaznych dłoni i wielka cisza, jednak gdzieś głęboko wielkie zadowolenie... chyba nie było źle!
Po tygodniowym odpoczynku, obrazy minionych dni przesuwają się naszej czwórce przed oczami. Z wielkim rozrzewnieniem wspominamy imprezę, a pozytywne wiadomości od Was lawinowo sypią się do naszej skrzynki mailowej. Jesteśmy wszystkim uczestnikom polskiego weekendu niezwykle wdzięczni za okazaną pomoc, serdeczność i gorące wsparcie. Wiemy, że jak zwykle nie wszystko było perfect... lecz The Polish Pow(d)er Weekend to nie rozdanie Oskarów, a wszystkie niedociągnięcia wspólnie nadrobimy w maju. Czekamy na Wasze komentarze i podpowiedzi zapraszając na portalowe forum.